grudzień 1977
Grudzień przyniósł ze sobą drastyczne obniżenie temperatury i nieustanne
opady śniegu. Błonia wokół Hogwartu zostały zasypane już w połowie miesiąca, a
poziom białego puchu z każdym dniem wzrastał. Zaczęto obstawiać zakłady, kiedy
chatka Hagrida zostanie zasypana po sam dach. Sam nie zamierzałem brać w tym
udziału, ale Rogacz i Łapa postawili po dziesięć galeonów. Zresztą, gdybym miał
taką forsę, wydałbym ją na coś porządniejszego.
Wszyscy
zostawali w Hogwarcie na święta. Nikomu nie chciało ruszyć się do domu,
szczególnie, że w pokojach wspólnych było ciepło i miło, o co zadbały setki
skrzatów domowych.
Sam nie mogłem
z nimi zostać, chociaż z jednej strony chciałem. Jednak otrzymałem zaproszenie
od Alicji, by święta spędzić u niej razem z jej bratem i jego przyjacielem.
Dopiero niedawno dowiedziałem się, że on z nimi mieszka. Ponoć chciał się
usamodzielnić i na jakiś czas oderwać od natrętnej matki. Nie dziwiłem się mu,
sam z chęcią bym tak postąpił, gdybym posiadał taką możliwość.
Małe mieszkanko
Willsonów znajdowało się w jednej z uboższych dzielnic w Londynie, dlatego z
King’s Cross musieliśmy dostać się tam mugolskim środkiem transportu zwanym
autobusem. W niczym nie przypominał on Błędnego Rycerza. Miał niewygodne,
plastikowe siedzenia, brudne szyby, panował w nim tłok, a na dodatek poruszał
się przeraźliwie wolno, sunąc w sznurze innych mugolskich pojazdów.
Z ulgą
powitałem dotarcie na miejsce. Mieszkanie mieściło się w jakiejś starej,
zniszczonej przez czas i wandali kamienicy. Ściany były odrapane i naznaczone
różnymi malunkami często wulgarnymi i nieprzyzwoitymi.
Pomimo brzydoty
na zewnątrz, w środku powitało mnie przytulne, przyjemne wnętrze. Dwa
niewielkie pokoiki służące za sypialnie, kuchnia ze stołem jadalnym i łazienka.
Już na pierwszy rzut oka można było poznać, że mieszkają tu czarodzieje.
W progu
przywitał nas brat Alicji. Był to jeden z chłopaków, którzy odprowadzali ją
pierwszego września na pociąg. Był bardzo podobny do siostry. Dość wysoki i
przy tym dobrze zbudowany. Jasne włosy sięgały mu muskularnych ramion, a na
świat patrzył jasnymi oczami.
– Marshal –
przywitał się, wyciągając rękę w moją stronę.
– Peter –
odpowiedziałem, uścisnąwszy ją.
– Wchodźcie,
pewnie nieźle przemarzliście. Pogoda zrobiła się okropna. Jak tak dalej
pójdzie, to Londyn zamieni się w lodowe miasto, a my wszyscy wymrzemy, zanim
dopadną nas śmierciożercy.
– Marshal! –
zawołała oburzona Alicja. – To nie temat do
żartów.
– Już nawet
pośmiać się nie można w twoim towarzystwie. Na obiad musimy trochę poczekać.
Nasz przyszły auror nie daruje nam, gdybyśmy zaczęli bez niego i nic mu nie
zostawili.
Alicja
pociągnęła mnie do swojego pokoju, całkiem ignorując przy tym brata. Było to
małe pomieszczenie pomalowane na przyjemny dla oka zielony kolor. Znajdowały
się w nim tylko najpotrzebniejsze meble, więcej najzwyczajniej w świecie by się
nie zmieściło. Proste łóżko zasłane czerwoną pościelą, stoliczek nocny, małe
biureczko zastawione potężnym stosem ksiąg i chyba wzmocnione jakimś zaklęciem,
bo wątpiłem, aby dało radę utrzymać ten ciężar.
– Nie zwracaj
uwagi na Marshala, to chodzący gumochłon – powiedziała z naburmuszoną miną.
Wzruszyłem
jedynie ramionami. Jak dla mnie nic dziwnego w jego zachowaniu nie dostrzegłem.
Rogacz i Łapa też lubili śmiać się z kryzysowych sytuacji, twierdzili, że nie
można być wiecznie poważnym, bo grozi to poważnym uszkodzeniem mózgu.
Do obiadu nie
trzeba było długo czekać. Przyjaciel Willsonów zjawił się jakieś pół godziny po
naszym przybyciu. Praktycznie biały od zalegającego na nim śniegu, ale
uśmiechnięty od ucha do ucha. Był to ten drugi mężczyzna, którego widziałem we
wrześniu, a zarazem były prefekt Gryfonów, a na swoim siódmym roku także
prefekt szkoły. Przeszkadzanie mu i robienie zamieszania i harmideru w pokoju
wspólnym należało do ulubionych zajęć Huncwotów, gdy akurat nie planowaliśmy
czegoś większego. Cóż, świat był wyjątkowo mały.
Jasne włosy
sterczały mu na wszystkie strony, do czego niewątpliwie przyczynił się
porywisty wiatr harcujący na zewnątrz, gdyż zawsze starał się je starannie
zaczesać, by wyglądać schludnie i poważnie. Nadal miał tę samą śmieszną,
fikuśną bródkę, którą zapuścił w wakacje przed siódmą klasą i chełpił się nią
na prawo i lewo. Raz nawet udało się Huncwotom ją podpalić, bo stwierdziliśmy,
że bez niej nie wyglądał jak błazen. Oczywiście, przesłanie nie dotarło do
niego.
Zastanawiałem
się, dlaczego Alicja nigdy nie wspomniała jego imienia (chyba że to ja nie
słuchałem), wtedy dwa razy bym się zastanowił nad przyjazdem. Spędzenie przerwy
świątecznej w towarzystwie Franka Longbottoma do przyjemnych należeć nie mogło.
– Nie sądziłem,
Alicjo, że umawiasz się z jednym z Huncwotów – powiedział zamiast przywitania.
– Słyszałem o tobie tyle dobrego, że aż nie mogę uwierzyć – zwrócił się do
mnie, błyskając przy tym w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami. Ten efekt musiał
osiągnąć dzięki jakiemuś eliksirowi.
– Też nie
spodziewałem się, że zobaczę tu właśnie ciebie – odparłem, przyglądając mu się
podejrzliwie. – Wydawało mi się, że myślałeś o karierze uzdrowiciela, nie
aurora.
– Zmieniłem
zdanie, tak bardziej przyczynię się do polepszenia życia czarodziejów –
odpowiedział, ale ton jego głosu świadczył, że coś ukrywa.
– Przyznaj się,
że zielarstwo zdałeś na zadowalający, a takich w szpitalu nie przyjmują –
wtrącił się wesoło Marshal. Nie pamiętałem go ze szkoły, musiał należeć do
innego domu niż Gryffindor i nie udzielać się towarzysko.
Frank wyglądał,
jakby chciał powalić przyjaciela trupem. Sam z trudem potrafiłem powstrzymać
śmiech, bo karcące spojrzenie Alicji skierowane w stronę brata, równie dobrze
mogło przenieść się na mnie. Postanowiłem, że wszystko w najbliższym czasie
przekażę przyjaciołom. W końcu porażkę idealnego
Franka Longbottoma należało opić.
– Lepiej
siadajmy już do stołu – zakomunikowała dziewczyna. Nie mogłem oprzeć się
wrażeniu, że żałowała, iż nie zostaliśmy w Hogwarcie.
Posiłek minął
szybko i w milczeniu, jednak to rozmowa, która nawiązała się po jego
zakończeniu najbardziej mnie zdziwiła. I tak wiele zmieniła w moim życiu.
– Alicja mówiła
mi, że też myślisz o wstąpieniu do Zakonu Feniksa – zaczął Frank, machając
różdżką w stronę brudnych naczyń, które same poleciały do zlewu i zaczęły się
zmywać.
Skinąłem głową
na potwierdzenie, zastanawiając się, do czego ta rozmowa miała prowadzić.
– Świetnie.
Właściwie nie uśmiecha mi się współpracować z Huncwotem, ale Alicja nalegała… –
westchnął teatralnie, dając jasno do zrozumienia, że jemu ten pomysł w ogóle
się nie podoba. – Jednak musisz obiecać, że nikomu nie powiesz ani słowa. Nawet
twoim przyjaciołom. A może szczególnie im. To jest tajne i nie może się rozejść
na prawo i lewo, bo nie tylko ja byłbym skończony, ale także ty i Alicja.
– Mam przez to
rozumieć, że ten twój idealny plan nie jest do końca zgodny z prawem? Dziwne
podejście jak na aurora – stwierdziłem. Trafiłem w sedno. Frank zmarszczył
brwi, jak widać nie do końca podobało mu się przejrzenie go przez jednego z
Huncwotów. Rogacz i Łapa byliby ze mnie dumni, szkoda, że nie mogłem im
wszystkiego opowiedzieć.
– Wydawało mi
się, że nie masz z tym problemów – odgryzł się.
– Przestańcie
oboje! – wtrąciła się Alicja. – Jeżeli macie zamiar zachowywać się jak dzieci,
to nie chcę tego słuchać.
Oboje z pokorą
spuściliśmy głowy. W końcu zawsze mogłem wysłuchać Longbottoma, a później przez
przypadek napomknąć, co planuje.
Wypadki chodzą po ludziach i nic nie można na to poradzić.
– Dobrze,
wysłucham cię – powiedziałem, siląc się na uprzejmość. – Nie powiem nikomu,
nawet jeżeli mi się to nie spodoba i nie będę chciał w tym uczestniczyć.
Po wyrazie
twarzy Longbottoma bez trudu poznałem, że zdziwiła go moja reakcja. Pewnie już
wysilał swoją pustą mózgownicę, zastanawiając się, gdzie podział się haczyk.
Odchrząknął trzy razy, zanim zaczął mówić:
– Chodzi o to,
że wszyscy zdajemy sobie sprawę, w jakich czasach żyjemy, co dzieje się w
kraju. Śmierciożercy bezkarnie mordują innych, nie przejmując się prawem
czarodziejów. I nie są to jakieś typy z marginesu społecznego, ledwo potrafiące
rzucić najprostsze zaklęcie, a wyszkoleni czarodzieje, najczęściej ze starych,
arystokratycznych domów.
Problem polega
na tym, że potrafimy się przed nimi bronić, ale w taki sposób nie wygramy wojny.
Musimy też atakować, być tak samo bezwzględni jak oni. Aurorzy są szkoleni, ale
i tak ministerstwo zamyka przed nimi niektóre ścieżki magii, które mogą okazać
się niezwykle przydatne.
– Czy ja myślę
o tym, co ty myślisz? – zapytałem z niedowierzaniem. – Dumbledore…
– Co takiego
zrobił Dumbledore? – przerwał mi. – Nic. Powołał Zakon, ale to inni walczą za
niego, sam nie ruszył palcem, by pokonać Sam-Wiesz-Kogo. Może i jest wielkim
autorytetem, ale dlaczego zawsze mamy go słuchać? Nie jesteśmy głupimi dziećmi,
też potrafimy myśleć i zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Tak, mówiłem o
czarnej magii. Tylko w ten sposób możemy pokonać śmierciożerców, stanąć z nimi
do równej walki.
– Frank, nie
sądzisz, że to może być zbyt niebezpieczne? – zapytała Alicja, jednak oczy
płonęły jej entuzjastycznym blaskiem.
– Jeżeli nas
złapią, to na pewno tak. Ale to wojna i będziemy robić to w słusznej sprawie.
Przecież nie będziemy zagłębiać się w najmroczniejsze odnóża. Skupimy się na
tym, co może się przydać, a nie jest tak ohydne.
– Na kursach
aurorskich nie uczą was tego? – zapytałem z ciekawości.
– Tylko teorii,
prawo zakazuje praktykowania, nawet aurorom.
– Jak mamy się
tego uczyć? – dociekałem. – W końcu nikt nie organizuje specjalnych kursów
czarnej magii dla członków Zakonu Feniksa.
– Nie bądź
głupi. Musimy zachować to w największej tajemnicy. Mogę pożyczyć wam
odpowiednie książki. Będziecie mogli uczyć się w Hogwarcie. Wyprzedzając twoje kolejne
pytanie, jestem w stanie zakamuflować je tak, że amatorskie czujniki tajności
Filcha ich nie wykryją. W końcu w samych księgach nie ma nic aż tak strasznego.
– Zgoda –
oznajmiła entuzjastycznie Alicja.
Nie do końca
pewny, czy dobrze robię poszedłem w jej ślady.
Czy gdybym
wtedy się nie zgodził, wszystko potoczyłoby się inaczej? Może takie życie od
początku było mi pisane? Zakazany owoc jest kuszący, ciężko powiedzieć nie, gdy
znajduje się na wyciągnięcie ręki. Tak było też wtedy. Sumienie i zdrowy rozsądek
wrzeszczały, ale ich nie słuchałem. Wydawało mi się, że wiedziałem lepiej.
Myliłem się. Zresztą nie pierwszy raz. I nie ostatni.
~ * ~
– Sądzisz, że
dobrze robimy? – zapytałem Alicję, leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit.
Nie mogłem
powstrzymać myśli, że Rogacz, Łapa i Lunatyk gardzili takim podejściem.
Potrafili znaleźć inne sposoby, by postawić na swoim. Takie, które omijały
czarną magię szerokim łukiem.
– A ty nie? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie, kładąc się obok mnie. – To może być jedyna
szansa, aby stanąć do równego pojedynku ze śmierciożercami. Jeżeli nie chcesz,
możesz się jeszcze wycofać. Nie będę mieć ci tego za złe.
– Zdziwiło
mnie, że to auror podsuwa nam takie pomysły.
– Jesteś
zazdrosny? – spytała z niedowierzaniem. – O Franka?
– Nie –
mruknąłem, chociaż głupie myśli chodziły mi po głowie.
Alicja
podniosła się i usiadła na mnie okrakiem. Wyraz twarzy miała poważny i nie
znoszący sprzeciwu.
– Słuchaj,
jesteś jedynym facetem, na którym mi zależy. To ciebie kocham.
Całkowicie mnie
zatkało. Nie wiedziałem, co miałbym odpowiedzieć, ale zanim poprawne słowa
znalazły się na języku, ona już całowała mnie namiętnie, nie czekając na
odpowiedź.
Z trudem
wymacałem różdżkę leżącą na szafce i rzuciłem muffliato na drzwi. Jej brat nie
musiał wiedzieć, co robimy.
~ * ~
Trochę mnie zdziwiły komentarze odnośnie tego, że to już koniec
opowiadania. Nie musicie się martwić. Zostało jeszcze kilka rozdziałów
(dokładnie ile nie wiem, bo jeszcze nie skończyłam pisać, a szacować nie lubię,
bo zazwyczaj nie trafiam), a po definitywnym końcu na pewno pojawi się stosowny
komentarz.
To pewnie po tej końcówce mówiącej, co się stało z niektórymi postaciami, wysnułam wnioski, że to już koniec. No ale dobrze, że jednak jeszcze nie ^^.
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiałam, czy Frank się tu kiedyś pojawi, no i pojawił się. Teraz coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Alicja to przyszła matka Nevilla. Pewnie stanie się coś, co sprawi, że rozstanie się z Peterem. Choć w sumie to przykre, bo ich uczucie ładnie się rozwija, i Peterowi też ewidentnie zależy na dziewczynie. Musiał być nieźle zdziwiony, kiedy pod koniec rozdziału ta go pocałowała. Może to, że kiedyś zdradzi, będzie miało związek właśnie z Alicją?
No i bardzo zszokowało mnie to, że auror próbuje namówić ich do korzystania z czarnej magii. Trochę to podejrzane, ale i dziwne.
No i że Peter w ogóle wyjechał do domu Alicji, ale przyda mu się odmiana. Choć trochę go chyba zszokował widok mugolskiego miasta. Ci czarodzieje to faktycznie byli zacofani. Ale moja Evelyn pewnie by się ucieszyła, gdyby miała możliwość zobaczyć Londyn.
Bardzo fajny rozdział :)
OdpowiedzUsuńSpodobało mi się wprowadzenie postaci Franka. Czuję, że ten zabieg przyniesie wiele skutków. No i teraz już wiemy, jak Peter zetknie się ze ,,złą magią''. Sprytnie to wymyśliłaś ;)
Moim zdaniem pomysł Franka wcale nie jest zły - wojna wymaga wielu środków, a czarna magia jest jednym z nich. Tak jak powiedział nasz auror, nie chodzi o jej zgłębianie, tylko o przydatne rzeczy, aby móc odeprzeć wroga, który dysponuje wiedzą o silnych zaklęciach.
No i zaciekawiła mnie kreacja Franka, nie tak go sobie wyobrażałam. Jednocześnie czuję coś smutnego na myśl, że on i Alicja wedle kanonu zostaną parą. Nie żeby nie pasowali do siebie, ale szkoda mi Petera. No ale pewnie o tych dziejach dowiemy się potem ;)
Końcówka bardzo ładna, chciałabym, aby ich uczucie trwało i trwało...
Pozdrawiam ^^
Podobał mi się ten rozdział.
OdpowiedzUsuńMoże nie do końca popieram pomysł Franka o użyciu czarnej magi, ale ogólnie to dobrze, że w ogóle coś planują, a nie siedzą bezczynnie. Trochę przeraża mnie tylko, że na taki plan wpadł auror. Bo czy nie oni powinni tępić czarną magię?
Ogólnie to Peter musiał być nieźle zdziwiony takim widokiem mugolskiego miasta. Raczej nie był do tego przyzwyczajony...
W sumie to zastanawiam się, co skłoniło chłopaka do zdrady. Zakładam, że jakiś udział w tym ma Alicja, a przecież teraz stanowią taką ładną, udaną parę! Wprost nie do uwierzenia, że kiedyś się to zmieni.
Może i Frank tu coś namiesza, jak zauważyli to już moi poprzednicy?
Pożyjemy, zobaczymy co tam wymyśliłaś ;)
Pozdrawiam!
Nie wiem, czemu wszyscy myślą, że to koniec, dla mnie to jednak początek tego wszystkiego, przecież jest grudzień, a do wakacji jeszcze daleko:)
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie tym Frankiem. Teraz wychodzi na to, że Peter spotykał się z matką Neville 'a. To, co zaproponował Longbottom nieco mnie zaskoczyło, tak jak Petera. Praktykować Czarną Magię? To odważny krok. Sądzę, ze tym razem Peter nie powie o tym swoim przyjaciołom i zostawi to da siebie, jak obiecał Frankowi.
I miło ze strony Alicji, że zaproponowała święta Peterowi u niej w domu:)
Pozdrawiam serdecznie:**
hm, faktycznie to na pewno nie może być koniec... teraz cośą zzacyzna się rozwiążywać, a może inaczej - wchodzinmny chyba tak naprawdę w główny wątek historii.po pierwsze sam fakt,że to akurat Frank. a dziewczyna Petera to Alicja. chyba nie jest ro przypadkiem? tylko ciekawe, czy w Twoim opowiadaniu połączy ich miłość czu może coś innego? wydaje mi się, że jak an razie uczucia Alicji do Petera są szczere, ale ta czarna magia może wiele zmienić... faktyczni, to jest igranie z ogniem... Ciekawe, coz tego wyniknie ! czekam na cd
OdpowiedzUsuńCzarna magia to zdecydowanie zły pomysł. Chociaż trochę racji jest w tym, że dzięki niej może być łatwiej walczyć ze Śmierciożercami, bo wtedy przynajmniej szanse będę... no, może nie równe, ale na pewno bliższe równym niż bez czarnej magii. I to to zgubi Petera? Ciekawe, w jaki dokładnie sposób.
OdpowiedzUsuńW końcu nadrobiłam ^^ Rozdział podoba mi się bardziej niż poprzedni, w tym fragmencie o czarnej magii zdecydowanie widać, że pisze go dorosły już Peter. Tylko przez to jeszcze bardziej razi końcówka poprzedniego, chociaż nigdy bym nie pomyślała, że to koniec opowiadania, domyślam się, że o czym jak o czyn, ale o tym, że jakiś rozdział jest ostatni, dałabyś znać. Podzielam zdanie Huncwotów, że nie wszyscy mogą być poważni ;) I raz jeden zgodzę się z Peterem - komunikacja miejska to Zło. Czarna magia to z pewnością nie jest dobry pomysł... I to Frank Longbottom na to wpadł? No nieźle. Czemy odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że Alicja to przyszła Alicja Longbottom? Nie podobało mi się pierwsze zdanie notki, pewnie się czepiam, ale "posiadanie dziewczyny" brzmi tak jakoś przedmiotowo. Nie no, czepiam się, proszę nie zwracaj uwagi na te moje wieczorne przemyślenia xD Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńO matko, ja jestem ślepa i niewidoma, a także mam sklerozę. Kompletnienie pominęłam te poczatkowe wyrzuty Petera, że kobieta, która go kocha teraz go nie poznaje i fakt, że Alicja to Alicja. Dopiero teraz, gdy zauważyłam Franka i nazwisko Longbottom coś zaskoczyło. Nie no wstyd... a w dodatku nie mam nic na swoją obronę.
OdpowiedzUsuńAle tak bardziej do rzeczy:
Peter podoba mi się bardzo w tym rozdziale. Od początku do końca bardzo jasno jest przeciwny jakiemukolwiek ruchowi przeciw śmierciożercom i w dodatku znów pojawia sie jego uległość. Bo to nie Peter włada własnym życiem, to inni podejmują za niego decyzje. I ten komentarz dorosłego już Petera. Bardzo ładnie to zamknęłaś.
A Frank i jego pomysły... Postanowił zdać się na siebie w sprawach, których nie rozumie. Nie zastanawia się czemu zakazano tych czarów, tej magii. Z jakiegoś powodu uważa, że nie tylko zapanuje nad tą magią ale i wyznaczy sobie granicę, której nie przekroczy. Ale teraz ją przesuwa, skad pewność, że nie zrobi tego ponownie, że nie zabrnie za daleko? A poza tym to w ten sposób stanie sie podobny do śmierciożerców, więc to o co walczą straci sens. Ehh...
Nie lubisz Syriusza? A to ciekawe... Mogę wiedzieć czemu, czy tylko tak bez powodu? Tak tylko pytam, bo to zastanawiajace. Ja tam nie potrafię ścierpieć Harry'ego, niestety zaczął mnie irytowac w pewnym momencie i mam za złe mu, że nie kopnął w kalendarz. Łapę natomiast lubię, i to bardzo.
Pozdrawiam jak zawsze z opóźnieniem :)
Napisałam, że Syriusz? Miałam na myśli Jamesa. Łapę bardzo lubię i jest jednym z moich ulubionych bohaterów. Za Harrym też nie przepadam, może śmierci nigdy mu nie życzyłam, ale czasem nie potrafiłam go znieść.
UsuńAleś wymyśliła nieprzyjemnego Franka ;> Przez cały rozdział miałam ochotę palnąć go w łeb. Do tej pory kojarzył mi się z bohaterskim aurorem, ale Twoja zadziorna wersja dodaje więcej kolorów historii. Jakim cudem Alicja zostawi dla niego Petera? Tutaj zachowuje się po prostu jak palant. Z propozycją nauki czarnej magii też przegiął. Trzeba dobrać taktykę walki pod przeciwnika, ale bez przesady. Zdziwiło mnie, że Alicja tak chętnie na to przystała, ale to, że Peter się nie sprzeciwił było do przewidzenia. Kolejny krok w stronę upadku. Ech szkoda, że kanon kanonem i tak przykro się to wszystko skończy w przyszłości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)