sobota, 22 grudnia 2012

Spowiedź zdrajcy IX



listopad 1977
Posiadanie dziewczyny to dziwne, ale zarazem cudowne uczucie. Jednak w końcu dla każdego musi przyjść ten pierwszy raz. Wcześniej niespecjalnie się tym przejmowałem, szczególnie, że pozostali Huncwoci też nikogo nie mieli. Rogacz starał się zwrócić na siebie uwagę Lily. Syriusza to nie kręciło, wybierał towarzystwo przyjaciół i wspólne obmyślanie kolejnych dowcipów i eskapad poza tereny szkoły. Lunatyk twierdził, że nie ma zamiaru się angażować przez swój futerkowy problem, nie chcąc nikogo skrzywdzić.
Niezmienny schemat trwający sześć lat. Jednak nie mogło to trwać wiecznie, trzeba iść do przodu, nie oglądając się wstecz. Niedługo skończymy szkołę i mimo że nasza przyjaźń trwać będzie wiecznie, to należało pomyśleć o indywidualnej przyszłości. Nie można żyć tylko wojną, chociaż Rogacz, Łapa i nawet Alicja zdawali się czasem posiadać inne zdanie.
Przyjaciele na początku nie byli zbyt optymistycznie nastawieni do tego, że powiedziałem jej o naszych tajnych spotkaniach. Głównie dlatego, że pełniła funkcję prefekta naczelnego, a takim ludziom z natury nigdy nie ufaliśmy. Zawsze mogło im się coś nie spodobać i od razu polecieliby naskarżyć McGonagall czy innemu nauczycielowi. Nie rozumieli, że Alicja nie była taka.
Reszta członków naszego stowarzyszenia przyjęła ją ciepło i otwarcie. W końcu im nas więcej, tym lepiej. Wtedy okazało się, jak potężną jest czarownicą. Wiadomo, Rogaczowi i Łapie nie dorastała do pięt. Oni byli geniuszami w swoim fachu. Lecz na reszcie zrobiła spore wrażenie, szczególnie pokazując tak obszerną znajomość zaklęć defensywnych.
Twierdziła, że w wakacje ćwiczył z nią przyjaciel jej brata, o którym czasem wspominała. Wyjaśniła, że był on na drugim roku szkolenia aurorskiego, stąd tak obszerna wiedza. Ten tajemniczy auror-amator niby należał do Zakonu Feniksa. Nie zgłębiałem się w szczegóły, ale przyjaciół niezwykle ta informacja zainteresowała. Ten typek nie mógł mieć nie wiadomo ile lat, co dawało nam kolejny argument do dyskusji z Dumbledore’em. Bo skoro on mógł, to dlaczego nie my? Szczególnie, że Rogaczowi i Łapie pewnie nie dorastał do pięt.
Spotkania odbywały się dwa razy w tygodniu, co wszystkim pasowało. W końcu od tego, czego się nauczymy mogło zależeć nasze życie, jednak nikt nie podchodził do tego w tak pesymistyczny sposób. Cieszyliśmy się, że możemy razem spędzić czas.
Tym spotkaniom najczęściej towarzyszyła radość, możliwość bycia razem w ciągu tego ostatniego roku. Zaciśnięcie więzów przyjaźni, które przetrwają wojnę.
Pomagaliśmy sobie nawzajem. Nikt z nas nie był gorszy, nawet jeżeli uczył się wolniej od innych i dane zaklęcie musiał przećwiczyć pięćdziesiąt a nie dwadzieścia razy. Jak chociażby w moim przypadku. Wyjątek stanowiła Teney, która zawsze patrzyła krzywo i z wyższością, jednak w towarzystwie Alicji powstrzymywała się od głupich komentarzy.
Na początku nie miała takiego zamiaru, ale gdy z kretesem przegrała z nią w jednym z pojedynków, postanowiła trzymać gębę na kłódkę i dogryzać mi w pokoju wspólnym Gryfonów. Lecz nikt nie brał jej na poważnie. Fanatyczka Ślizgonów zawsze traktowana będzie z pogardą.
Te spotkania stały się częścią naszego życia. Nie potrafiłem już sobie wyobrazić, jak byłoby bez nich. Co zrobiłbym z taką ilością wolnego czasu. Wiadomo, w moich priorytetach i tak najważniejsza była Alicja, ale tak mogłem spędzić sporo czasu z przyjaciółmi w radosnej atmosferze i patrzeć na kolejne porażki Teney.
Miałem wrażenie, że nawet quidditch stracił swoje dotychczasowe priorytetowe miejsce w systemie wartości Rogacza. Nie był już dla niego całym życiem. Cieszył się nim i z dumą prezentował odznakę kapitana drużyny, którą otrzymał w szóstej klasie. Poprowadził drużynę do zwycięstwa w pierwszym meczu przeciwko Ślizgonom, jednak to Puchoni utytułowali się na pierwszym miejscu w ogólnej kwalifikacji.
Rogacz skwitował to tylko machnięciem ręki, stwierdzając, że sześćdziesiąt punktów to niewielka przewaga i w meczu finałowym nie pozwoli zdobyć im pucharu. Mogą sobie na razie być faworytami, ale nie otrzymają najwyższego lauru. Nie pomoże im nawet ich wybitny kapitan, najlepszy strateg i pałkarz ostatnich stu lat, zaledwie czternastoletnia – Molly Abbott. Dziewczyna była niesamowita w powietrzu i ponoć już otrzymała propozycje wielu kontraktów. Na razie była to jedynie, lub aż, liga krajowa, jednak miała grać, a nie siedzieć na ławce rezerwowych. Według Beniego w przyszłości chciała mierzyć w ligę światową.
Tak mijał tydzień za tygodniem, a z każdym dniem miałem wrażenie, że było coraz lepiej. Może i słońce nie wychyliło się zza kurtyny chmur, ale dla nas świeciło mocno i jasno. Nie braliśmy pod uwagę tego, że niedługo wszystko może się skończyć. Cisza przed burzą. A burza miała przynieść obfite plony.

grudzień 1977
Lily i Dorcas Meadowes krążyły naprzeciwko siebie. Żadna nie spuszczała wzroku z drugiej, by nie przegapić nawet najmniejszego ruchu przeciwniczki. Defensywne zaklęcia cały czas były w użyciu. Jednak nie trafiały celu, zwykle neutralizowane przez różnego rodzaju tarcze.
Pojedynek trwał już od dobrych kilkunastu minut i szala zwycięstwa nadal nie przechyliła się na żadną ze stron.
Krople potu spływały po ich czołach. Różdżki śmigały z zawrotną prędkością, by chociaż o ułamek sekundy wyprzedzić ruch tej drugiej. Z twarzy nie znikał zacięty, pełen skupienia wyraz. Stopy gładko wykonywały kolejne ruchy, niby w jakimś nietypowym tańcu.
Oczywiście kibicowałem Lily, w końcu była dziewczyną Rogacza. Reszta podzieliła się, jednak większość trzymała stronę Dorcas. Nic dziwnego, jasnowłosa Puchonka zawsze robiła wielką furorę na zaklęciach, a Flitwick wręcz drżał z ekscytacji, gdy opiewał jej zdolności i ponadprzeciętne umiejętności.
Nie mogłem odwrócić wzroku od walczących, bałem się nawet mrugnąć, by w ułamku sekundy nie stracić jakiejś ważnej akcji. Wiązka ciemnożółtych promieni wystrzeliła z różdżki Lily i poszybowała w stronę jej przeciwniczki. Dorcas natychmiast, niemalże instynktownie osłoniła się tarczą. Zanim zdążyła podjąć kontratak, Gryfonka ponowiła atak. Puchonka nie spodziewała się takiego zagrania i jej różdżka poszybowała w powietrze, lądując niedaleko stopy Lunatyka.
W całej sali rozległy się oklaski, bez wahania dołączyłem do tego aplauzu. Dziewczyny uściskały się i pogratulowały sobie nawzajem udanego pojedynku.
To była ostatnia walka na dzisiejszym spotkaniu. Powoli zbliżała się godzina, w której musieliśmy się rozejść.
Zapewne pod wpływem euforii Rogacz od razu pobiegł do Lily i uściskał ją serdecznie, po czym pocałował namiętnie. Dziewczynie najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo przywarła do Jamesa, nie przejmując się publicznością.
Wszyscy byliśmy na początku zdziwieni takim obrotem sprawy, ale już po chwili rozległy się gwizdy i radosne śmiechy i krzyki. Najgłośniej zachowywał się oczywiście Łapa.
Rogaczowi i Lily nie spieszyło się do oderwania od siebie, ale najwyraźniej dziewczyna musiała dojść do wniosku, że starczy już przedstawienia przed publicznością i odsunęła się od niego o krok. Oczy jej błyszczały, a na policzkach pojawiły się rumieńce zawstydzenia lub ekscytacji. Starała się nie patrzeć na żadnego z nas. Pewnie ją też poniosły emocje i teraz oddałaby wszystko, by nagle wyparować z sali.
Na Rogaczu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Zresztą, on zawsze lubił mieć publiczność. Czemu teraz miałoby być inaczej?
Ku zdziwieniu wszystkich obecnych, w tym i Lily, uklęknął przed nią na jedno kolano i chwycił jej drobną dłoń we własną.
– Lily Evans, czy zechcesz zostać moją żoną? – powiedział na jednym wydechu, a w pomieszczeniu zaległa głucha cisza.
Wszyscy musieli chyba wstrzymać oddech, czekając na reakcję dziewczyny. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Sam byłem zaskoczony, a przecież dzieliłem dormitorium razem z Rogaczem i nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Przez chwilę zastanawiałem się, czy Łapa o wszystkim wiedział, czy może była to całkiem spontaniczna reakcja.
– James… - Lily patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby myślała, że to wszystko było jedynie snem, a jej chłopak nie klęczał przed nią i nie oświadczył się jej. – Tak – dodała po chwili. – Tak.
W oczach stanęły jej łzy szczęścia, a na twarzy pojawił się promienny uśmiech. Rogacz w ułamku sekundy wstał i uściskał ją serdecznie, po czym ponownie pocałował.
W pomieszczeniu rozległ się jeszcze większy aplauz niż po niedawnym zwycięstwie Gryfonki. Wszyscy śmiali się, cieszyli szczęściem tych dwojga. Na każdej twarzy pojawił się szczery i radosny uśmiech.
Instynktownie objąłem ramieniem Alicję, która pocałowała mnie w policzek. Czy i nas w przyszłości czekało to szczęście? Tamtego wieczoru miałem nadzieję, że tak. Nie dopuszczałem do siebie innej myśli. Radość Rogacza i Lily udzieliła się także mi.
Zobaczyłem, że innym też udziela się ten radosny nastrój. Łapa szczerzył zęby i objął ramieniem Lunatyka. Nawet Remus, zwykle poważny, wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego z życia. Marlena z głupim uśmiechem szturchnęła w ramię Alana. Albert przeczesał włosy Evangeline w braterskim geście. Cardoc chwycił za rękę Emelinę, jakby od dawna mieli się ku sobie, a dopiero teraz odważyli się iść krok dalej. Dorcas puściła oko do Benia w niemym geście porozumienia. Nawet Teney nie wydawała się tak naburmuszona jak zazwyczaj.
To był jeden z tych nielicznych wieczorów, gdy wszystkie troski odchodziły w dal, gdy można było zapomnieć o tych wszystkich tragediach, zaginięciach i śmierci. W końcu czym one są w obliczu miłości? Ten jeden raz idea Dumbledore’a zdawała się znaleźć potwierdzenie. Nie liczyło się jutro czy pojutrze, lecz teraz. Co z tego, że następnego dnia „Prorok Codzienny” przyniesie wieści o kolejnych morderstwach? Co z tego, że nie wszyscy możemy przeżyć wojnę, która nas czeka? Co z tego, że to nie mogło trwać wiecznie?
Nie chcieliśmy o tym myśleć. W końcu nawet ja sądziłem, że wszystko dobrze się ułoży, a czas pokazał mi, jak bardzo się myliłem. Za kilka lat miało zakończyć się życie tak wielu z nas.
McKinnonowie nigdy nie założyli własnych rodzin. Severus Snape i Igor Karkarow wyciągnęli informację o ich kryjówce od ich mugloskich krewnych. Ostatecznie nie oszczędzono nikogo. Ród wymarł całkowicie. Nie pozostał nawet daleki krewny, który mógłby szukać pomsty za to, co się wydarzyło
Emelina i Caradoc związali się po zakończeniu Hogwartu. Jednak, zanim zdążyli się pobrać, on zaginął. Zakon nigdy nie odnalazł jego ciała wrzuconego w odmęty Morza Północnego przez Martina Avery’ego. Kobieta nigdy nie związała się z innym mężczyzną, ślepo wierząc w jego powrót.
Śliczną Dorcas osobiście zamordował Czarny Pan. Wcześniej poddał ją wielu torturom, chcąc wydobyć z niej informacje o tajemnicach Zakonu Feniksa, planach Dumbledore’a i kryjówce Potterów. Nic nie powiedziała. Poświęciła siebie i swoje nienarodzone dziecko, które wtedy nosiła pod sercem. Nigdy nie dowiedziałem się, kim był ojciec, szczególnie, że z nie miała ani narzeczonego, ani męża.
Benio dzielnie trzymał się przez te wszystkie lata i myślałem, że uda mu się dotrwać do końca wojny. Jednak w najmniej oczekiwanym momencie dorwała go Bellatriks Lestrange i rozwaliła na strzępy. Osierocił córkę, która nigdy nie poznała ojca.
Evangeline zginęła w ruinach swojego domu wraz z ojcem, Edgarem, również członkiem Zakonu Feniksa. Nie wiem, kto był za to odpowiedzialny. Zresztą, nigdy nie dążyłem do poznania prawdy. Albert cudem przeżył, jednak stracił prawą nogę i pozostał kaleką do końca życia.
Claire Teney zamordowały inferiusy podczas ostatniej bitwy, trzydziestego października tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego. Jeden z żywych trupów przebił jej brzuch na wylot. Gdy znaleziono jej zmasakrowane ciało, otaczały je kałuże krwi, wylane na zewnątrz wnętrzności i popioły pokonanych inferiusów. Ktoś jej pomógł, lecz zbyt późno, by zdołała ocalić życie.
Lily i James oddali życie w obronie swego jedynego syna. Mogli żyć, a wybrali śmierć. Syriusza zamknięto w Azkabanie bez procesu za zbrodnie, których nie popełnił.
Tylko Remus miał szczęście i wyszedł z tej wojny bez szwanku. Stracił najbliższych sobie ludzi, jednak zachował życie i gdyby zechciał mógłby zacząć wszystko od nowa.
~ * ~
Rozdział jeden dzień wcześniej, bo już dzisiaj go poprawiałam i nie chciało mi się czekać do jutra. Niezbyt świąteczne zakończenie, ale tak wypadło.
Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia życzę Wam, drodzy czytelnicy, zdrowia, szczęścia, uśmiechu oraz pogodnej, pełnej ciepła rodzinnej atmosfery przy stole wigilijnym.

18 komentarzy:

  1. Trochę to bez sensu... Czy ten tekst to pamiętnik Petera pisany na bieżąco, czy jego autobiografia, pisana z perspektywy czasu? Styl jednoznacznie wskazuje na to pierwsze. Język lekki, młodzieżowy, wypowiedzi w czasie teraźniejszym ("Niedługo kończymy szkołę (...) nasza przyjaźń trwać będzie wiecznie"), sielankowe opisy pogody. Tymczasem ni stąd ni zowąd (pod etykietką "grudzień 1977") wyskakujesz z opisem zdarzeń, które miały miejsce już po ukończeniu przez bohaterów Hogwartu. To by wskazywało na to, że Peter jednak pisał ten "pamiętnik" później, co jest dziwne. Po pierwsze ze względu na styl, a po drugie - daty w pamiętniku umieszczamy, gdy piszemy go chronologicznie. Do tej pory chronologia była - teraz się posypała. I dziwnie to wygląda, informacja o tych wszystkich śmierciach pod datą z 1977. Chyba, że Peter dopiero później, przeglądając swój pamiętnik z czasów młodości, podopisywał w nim różne rzeczy (miał do tego prawo), i dlatego tak to nieskładnie wygląda... ale takie coś wypadałoby zaznaczyć, chociażby kursywą, w nawiasie jakaś data "aktualizacji" czy coś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, może to z powodu tego, że przeczytałam tą notkę po obejrzeniu emocjonująceo odcinka Merlina, a może z powodu świetnie dobranych słów, kilkakrotnie ogarnęło mnie wzruszenie, a przy końcówce oczy mi lekko zwilgotniały.
    Ten przeskok czasowy był nieco dziwny, ale płynny i odpowiednio skonstruowany, można nawet powiedzieć, że ciekawy, choć trochę się pogubiłam, tak jak porzedniczka. Mistrzowsko ukazałaś realia wojny - mogło im się zdawać, że miłość i przyjaźń daje siłę, ale i tak większości z nich czekał tragiczny los :( Zauważyłam też nawiązanie do bloga o Severusie - w końcu to on pomógł Claire, niestety za późno.
    No i te spontaniczne oświadczyny bardzo mi się podobały. James dobrze zrobił, że wykorzystał okazję, której potem mogli nie mieć, a Lily to zrozumiała i oczywiście sie zgodziła. Nie przepadam za tą parą, ale ta scena była piękna :)
    Wesołych Świąt :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasami taki jeden dzień radość jest potrzebny, aby nie myśleć o nadchodzącym jutrze. Zdziwiłam się, że James odważy się na ten krok i oświadczy się Lily w takim momencie. Też cieszyłam się ich szczęściem^^ Trochę mnie przeraziła ta końcówka, no ale wojna jest brutalna i trzeba się z tym niestety pogodzić. Tylko o Alicji nic nie wspomniałaś, pewnie chcesz nas tym przetrzymać do końca tego opowiadania:)
    Dziękuję Ci też za linka do wskazówki zrobienia Spisu Treści;)

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęło się tak pogodnie i wesoło, a w ostateczności wyszedł taki smutny rozdział. Niby wiem, jak skończyła się historia Huncwotów i ich przyjaciół, ale mimo wszystko zrobiło mi się przykro, jakbym wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Tyle wspólnych planów i marzeń, a wszystko tak brutalnie odebrane :( Peter na końcu nie wspomniał nic o Alicji. Czyżby to było zbyt bolesne dla niego? A może chce jej poświęcić osobny wpis?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po tej końcówce przez chwilę myślałam, że to już koniec historii, ale potem patrzę, to dopiero rozdział 9, więc jeszcze chyba troszkę zostało. No, ale zdziwiłam się, że już opisałaś przyszłość członków Zakonu, podczas gdy był rok 1977 dopiero. No, ale Peter ostatecznie mógł później rozważać na temat tamtego okresu.
    Nie mniej jednak, podobały mi się opisy uczuć Petera do Alicji, opisałaś je raczej subtelnie i bez zbędnej przesady. Fajne były też opisy spotkań tej grupy, dobrze oddawały klimat tamtych lat oraz przygotowań uczniów Hogwartu do życia poza szkołą. W końcu byli na ostatnim roku, a to były groźne czasy, więc wiadomo, jak to wyglądało.
    Scena z zaręczynami Jamesa i Lily bardzo udana, serio. Choć czasem miewam mieszane uczucia co do takich scen, bo ciężko je dobrze oddać, ale tobie się to udało. W ogóle podobał mi się w HP wątek Jamesa i Lily, bo musieli wiele przejść, aby w końcu odrzucić swoje niechęci i dojść do porozumienia, i potem być razem.
    Peter na pewno mimo wszystko przejął się tym, że zdecydowana większość jego przyjaciół zginęła krótko po skończeniu szkoły. W głębi duszy na pewno ma w sobie trochę wrażliwości.
    Ogólnie, podobał mi się ten rozdział i faktycznie mam nadzieję, że to nie ostatni, bo lubię świat HP w twoim wykonaniu ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział nie jest ostatni, gdyby był to na pewno bym to zaznaczyła. Tym bardziej, że na razie do niczego konkretnego jeszcze nie doszłam. Myślę, że zamknę się w około piętnastu, ale nie mogę dokładnie powiedzieć, bo końcówka jeszcze czeka na napisanie.
      Końcówka była taka, a nie inna (pomijając kwestię wydłużenia rozdziału), bo całość opowiada Peter-Parszywek z prologu, dlatego czasem pojawiają się nawiązania do przyszłości. Wcześniej też były, ale takie mniejsze.

      Usuń
  6. Zawsze wydawało mi się, że Dorcas Meadowes była ślizgonką. I teraz jak to sobie sprawdzałam w googlach, to zupełnie nie wiem skąd wzięło się u mnie takie przekonanie - przecież nigdzie o tym nie piszą, w książkach również nie zawarto takiej informacji. Podejrzewam jednak, że musiałam przeczytać to na jakimś blogu i autorka wybitnie przekonała mnie do swojej wersji. Cóż, to podobna sprawa jak z tym, że większość ludzi (w tym do niedawna ja xD)myśli przez pierwszą część filmu o Harrym Potterze i wszystkie ff zgromadzone na polskich blogach, że James Potter był szukającym, a Rowling powiedziała, że ścigającym. Mnie samą uświadomiła w tym fakcie całkiem niedawno jedna z bloggerek.
    Zaręczyny Jamesa i Lily bardzo mi się podobały. Nie wiem, czy chciałaś to ukazać, czy ja sobie to po prostu dopowiedziałam, ale ta scena pokazała mi, że ludzie robią przez wojnę rzeczy, których w przeciwnym wypadku by nie zrobili. Nie wiadomo jak Potter i Evans by się nie kochali, nie zrobiliby czegoś takiego w tak młodym wieku, przynajmniej według mnie. Ale wojna pędziła i nie zamierzała się zatrzymywać - trzeba było dostosować się do jej tempa, łapać dzień, póki jeszcze można było to robić. W końcu nikt nie wiedział, czy na drugi dzień nie będzie trupem.
    Wiesz, co mi się najbardziej podoba w tym opowiadaniu? Ten gawędziarski styl tej historii. Po prosty człowiek czuje się, jakby rzeczywiście siedział w konfesjonale, na miejscu księdza, i słuchał, co też Peter miał do powiedzenia. I dlatego też ta końcówka mi pasuje. Bo przed moimi oczami stoi obraz klęczącego w konfesjonale Petera, dodającego do swojej opowieści rzeczy, które wydarzyły się po normalnym biegu jego gawędy. Dla mnie to opowiadanie to nie pamiętnik, ale naprawdę spisana słowo w słowo spowiedź. Ja ją po prostu tak odbieram ^ ^
    A tu się tylko troszku poczepiam: "Lily i Dorcas Meadowes krążyły naprzeciwko siebie." -> skoro podajesz imię i nazwisko Dorcas, to czemu Lily nazywasz jedynie z imienia. To dziwnie brzmi, jak się to czyta. I wygląda, gdy się na to patrzy.
    Całuję,
    Leszczyna <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorcas Meadowes nie wiadomo, kim była. O niej pojawiła się tylko jedna króciuśka wzmianka, a to bloggerzy tak rozpowszechnili jej postać. A ja najczęściej jednak spotkałam się z nią jako Gryfonką, najlepszą przyjaciółką Lily i w 95/100 przypadków dziewczyną Syriusza.
      Nad kwestią Lily i Jamesa nigdy się nie zastanawiałam, bo ich nie lubię, co najwyżej często przeklinałam to, że wszystko robili tak szybko i trzeba niektóre wydarzenia przyspieszać, szybko wciskać itp. (głównie przy pisaniu wspomnień Severusa), ale na pewno miał to związek z wojną, nawet Molly Weasley o tym mówiła w książce.
      To właśnie miała być opowieść kogoś, kto to przeżył i teraz mówi o wszystkim, co się wydarzyło, czasem nawiązując do przyszłości. Nigdy nie chciałam robić z tego relacji pamiętnikowej, bo wtedy całość leżałby i kwiczała od niepoprawności.

      Usuń
  7. Uwielbiam Cię! Jestem zachwycona tym, jak ta historia jest przemyślana i dopięta na ostatni guzik. I niezmiernie jestem ciekawa co się stanie z relacją Peter-Alicja. Szczerze powiedziawszy nie wiem co jeszcze napisać, bo za każdym razem gdy czytam Twoje opowiadanie na pewien czas odejmuję mi składną mowę. A szkoda, bo chciałam się zabrać za kolejny rozdział mojego ff :p

    Ja też nie wiem, skąd się biorą takie przekonania, jak to, że Dorcas MUSI być z Syriuszem oraz być najlepszą przyjaciółką Lily. I to do tego stopnia, że pewna oceniająca postanowiła mi odjąć punkty za to, że panna Meadowes nie znajduję się, akuratnio, w domu Węża. Ale cóż, niektórym się ich racji nie wybiję z głowy...

    Pozdrawiam gorąco i weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział przeczytałam w ten sam dzień co go dodałaś, ale nie miałam kiedy skomentować. Tak wiem :/ Jestem strasznie opóźniona i zabiegana. Przepraszam za to. Na Braciach Duszy też dałam komentarz dopiero dziś, ale dobra... Przechodzę do notki.

    Fabuła w tej notce bardzo mi się podobała. Miłość dobrze działa na Petera. Myślę, że Alicja go dowartościowała. Zawsze żył w cieniu swoich przyjaciół,a teraz ma dziewczyną, którą on lubi i ona go także. Zasługiwał na choć odrobinę szczęścia tak jak Severus, czy Syriusz w Zakonie. Zaręczyny Jamesa i Lily były takie jakie być powinny :) Pasowały do ich charakterów. Zwłaszcza do charakteru Jamesa, który lubił być w centrum zainteresowania. Dobrze, że Evans się zgodziła, choć nie jestem pewna, czy gdyby nie wojna, także by je przyjęła. Nie wątpię w to, ze kochała Jamesa, ale była bardzo rozważna, nie? Powiedziałby: "najpierw wykształcenie i praca, bo bez tego ani rusz. bla, bla, bla" może się mylę, ale ma takie odczucie. Hm... Dorcas w Hufflepuffie? Pierwszy raz spotykam się z czymś takim i no... Kobieto kocham cię!! Normalnie jesteś boska. Na każdym blogu gdzie jest Dorcas to dziewczyna Syriusza, Gryfonka i BFF Lily, która szykuje ją na randki z Potterem! Przydałoby się w tej kwestii trochę świeżości, a ty ją zapewniłaś czytelnikom. Zastanawiam się czemu Peter nie wspominał nic o Alicji... I nie wspomniał o tym, że to on zabił. Czyżby było mu wstyd? Miał poczucie winy? A może po prostu tęsknił... To opowiadanie naprawde jest jak spowiedź ;D Czuję jakbym siedziała koło Petera, który "spowiada" się przede mną ;D Choć mówisz, że jest on pod postacią szczura, ale ja normalnie tak czuję :) Mam nadzieję, że w nn Pettigrew wytłumaczy się też z tego, że wydał swoich przyjaciół. Jestem ciekawa jak ON to wszystko widział z TWOJEGO punktu widzenia. Pozdrawiam :*** I przepraszam za ten niepoukładany komentarz :P

    OdpowiedzUsuń
  9. A było tak miło na początku rozdziału. A potem ta końcówka, która opisywała, jak zginęli poszczególni członkowie Zakonu. Przykre zakończenie. Pewnie żadne z nich, będąc jeszcze w szkole, nie przypuszczało, że tak skończy się ich życie. Może domyślali się, że zginą, ale w tak młodym wieku trudno w to naprawdę uwierzyć. A co się stało z Alicją? Czemu tego nie napisałaś? Szkoda, ale mam nadzieję, że ona przeżyła.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie wszystko nadrobiłam! Cieszę się z tego, ponieważ coraz bardziej wciąga mnie to opowiadania. Szczególnie końcówka była genialna :) Smutna, to prawda. Aczkolwiek coś mnie w niej poruszyło. Sposób myślenia Petera jest dla mnie zbyt przyziemny. Być może dlatego, że sama myślę metaforami i spędzam czas w wymyślonych krainach, ale... zazdroszczę mu tego. Ma przed sobą wojnę, ale nie widać w nim takiej woli walki jak u Rogacza, Łapy czy Alicji. Mam wrażenie, że tylko on tak naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, że oni zginą. A może to tylko perspektywa lat?
    No nie wiem...
    Wypada wspomnieć tez o tym, jak bardzo się cieszę, że oni jednak są razem :) To znaczy, że już niedługo odpowiesz na dręczące mnie pytania :) hahaha no nic...
    Wesołych Świąt (ciągle jeszcze)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem zachwycona tym, jak ta historia jest przemyślana i dopięta na ostatni guzik. Ale jestem czepialska i znalazłam można powiedzieć błąd: "Lily i Dorcas Meadowes krążyły naprzeciwko siebie." Ktoś z resztą zwrócił na to uwagę.
    Wytrwałości w pisaniu i Udanego 2013!
    Zapraszam także do mnie – spełnienie moich marzeń - autentyczny podpis Daniela Radcliffe!

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ładnie wyszedł ci ten rozdział, a do reszty zauroczyła mnie ta końcówka. Tak zręcznie nawiązałaś do przyszłości każdego z bohaterów. Cudo po prostu ;) Przez jeden, krótki moment myślałam, że to już koniec opowiadania, ale nijak mi to nie pasowało. Przecież to dopiero 9 rozdział.
    W każdym razie podobało mi się. Opis walki Lily z Dorcas też ładnie ci wyszedł, ale do tego to masz już dryg, co kiedyś wspominałam na twoim drugim blogu.
    Zaręczyny Jamesa były urocze i idealnie wpasowały się w moment. Ma wyczucie chłopak ;)
    Uczucia Petera do Alicji wyszły ci również bardzo fajnie, naturalnie i aż przyjemnie się czytało.
    W sumie to chyba nie mam nic więcej do dodania, tylko grzecznie poczekam na nowy rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam wszystko. Na początku zaciekawił mnie pomysł postawienia Petera w roli głównej. Bo to fakt, że większosci raczej on nie interesuje - przyjęło się,że jest nudny. Trodno zgodzić sie z takim stwierdzeniem, bo w końcu Peter nie zawsze był za Voldemortem, coś go kiedyś zmieniło i właśnie to jest interesujące, ale do rzeczy:
    Mam wrażenie jakbyś nie do końca sama ogarniała Petera. Gdy szli do Dumbledore'a mówił "oni chcą do Zakonu", lecz gdy tam byli i później zastanawiał sie "czemu on NAM odmawia? Nie szkodzi i tak NAM się uda. Jesteśmy Hunctwotami" Przecież on nie miał ochoty na udziałw walkach, wiec co sie zmieniło podczas tej rozmowy? To nie było tak, że Pete dowiedział sie czegoś nowego. Nie rozumiem jego zachowania :(
    Kurczę, dlaczego gdy pisze sie już o Huncwotach i stawia któregoś na piedestale, to musi pojawić sie dziewczyna? Czy naprawdę nie istnieje nic innego, co może skłonić do nieodpowiedniego postepowania? Jakkolwiek Alicja jest urocza i mądra, to Peter przy niej głupieje (to też takie pojęcie miłości typowo młodzieńczej i potwornie naiwnej). Alicja nie ciągnie go na dobrą stronę, czasami go dowartościuje, ale on wciąż pozostaje sam. Tak naprawdę nic się nie zmienia.
    Sam Peter mnie irytuje. Zwyczajnienie mogępogodzić się z tą jego biernością. Coś mu sie nie podoba, ktoś podejmuje za niego decyzje, czuje, że sypią sie jego znajomści - i co robi? Zadręcza sie, marudzi, stwierdza fakty. Bo tak jest najłatwiej i nie liczy sie to, że mówi to już ten dorosły Peter, bo brak w tym żalu, jakiejś chęci zrobienia czegoś inaczej, jest tylko takie puste pogodzenie się z losem i tym, co sie stało. Niestety ja nie jestem takim typem i nie mogę go zrozumieć.
    Bardzo podoba mi sie natomiast jak opisujesz resztę Huncwotów - nie bawisz się w ubarwianie (choć czasami koloryzujesz - Syriusz i James lepsi od uczącego sie aurora? - Nie powiedziałabym). W dodatku widac ich troskę o Petera i w tym świetle wszystkie jego pretensje stają sie bezzasadne. Wychodzina to, że to Pettingrew jest sam sobie winien, bo nie potrafi powiedzieć co mu leży na sercu. Ma niskie mniemanie o sobie i nie jest w stanie postawić sie innym.
    Samo opowiadanie jest dobre, tylko ten Peter naprawdę kuleje. Ta dziwna w twoim wypadku niekonsekwencja go zabija. Zrób coś z tym.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię :)
      Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak pokręciłam narrację i rozumowanie Petera w niektórych momentach. Nikt wcześniej nawet słowa nie napisał. W najbliższym czasie postaram się przejrzeć wszystkie posty i to popoprawiać.
      Piedestału dla Rogacza i Łapy nie ma, bo tego drugiego nie cierpię i na zawał bym padła, gdybym same ochy i achy o nim pisała. A tym porównaniem do początkującego aurora chciałam pokazać, że to Peter ich takich widzi, co nie znaczy, że tak jest w rzeczywistości.

      Usuń
  14. Bardzo spodobał mi się koniec. Nigdy się tak nad tym nie zastanawiałam, ale faktycznie tylko Remus nie odniósł większych obrażeń zarówno tych psychicznych jak i fizycznych w czasie wojny. Zaciekawiło mnie twoje opowiadanie i zapraszam do siebie na:
    zgodnie-z-sercem.blogspot.com
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Pierwsza część rozdziału - rewelacja. Idealnie opisujesz świat w czasie wojny. Scena Lily i Jamesa przecudowna (nie tylko dlatego, że ich uwielbiam), Alicję też bardzo lubię. Natomiast końcówka... wypada średnio. Znaczy, opis dobry itd., tylko jeśli to jest pamiętnik pisany przez dorosłego Petera, to coś mi tu nie pasuje. Daty nadają mu rodzaj dziennika pisanego na bieżąco, styl również, bo, choć może się mylę, dorosły Peter mówiłby o tych wydarzeniach z pewnym żalem czy coś. Ponadto ten fragment bardziej pasowałby na jakiś ostatni rozdział, a wyskoczyłaś z nim tak nagle w grudniu 1977r. i przez to jest ti kompletnie nieprzekonujące. Ale nadal czytało się dobrze, bo piszesz świetnie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń