listopad 1981
Musiałem uciekać i to jak najszybciej. Zniknąć stąd całkowicie, najlepiej w
ogóle wyjechać z kraju, o ile mi się to powiedzie, byleby tylko zmylić pościg,
zdołać mu uciec. Ścigała mnie tylko jedna osoba, ale wiedziałem, że nie
spocznie, aż nie osiągnie celu, chociażby miał za to drogo zapłacić. Był do
tego zdolny, pomściłby ich śmierć, nawet jeżeli sam miałby przy tym stracić
życie. Za dobrze go znałem, by w to wątpić.
Nie
spodziewałem się tego, nie chciałem, aby to wszystko tak się skończyło. Czarny
Pan miał zabić tylko młodego Pottera, swego największego wroga, więc dlaczego
Lily i Rogacz także stracili życie? Dlaczego?! To miała być moja zemsta, jednak
nie chciałem, by ona zginęła. Przecież była niewinna, więc dlaczego nie oddała
życia syna, by zachować własne? Nie potrafiłem tego zrozumieć.
Najgorszy był
jednak triumfujący śmiech Czarnego Pana, gdy w końcu powiedziałem mu, jak może
znaleźć Potterów. Nie potrafiłem pozbyć się go z mojej głowy i wiedziałem, że
będzie towarzyszyć mi już do końca życia.
Gorączkowo
zastanawiałem się nad tym, jak teraz mam postąpić. Musiało istnieć jakieś
wyjście z tej sytuacji. Śmierciożercy nie wiedzieli o mnie, nie wiedzieli, że
to ja dałem naszemu panu klucz do ostatecznej rozgrywki. O ile któremuś z nich tego nie wyjawił, przemknęło mi przez myśl. O ile ten tajemniczy szpieg o niczym się nie
dowiedział. Wolałbym pozostać w cieniu, bo wtedy cała wina mogłaby spaść na
mnie, a zemsta niektórych z nich byłaby okrutna.
Drugą ważną
kwestią pozostawało to, ile wiedział Dumbledore. Uciekłem z mojej kryjówki tej
samej nocy, w której Czarny Pan zaatakował Potterów i niedługo po tym on ruszył
w pościg za mną. Czy miał czas, aby powiedzieć komuś o wszystkim? Czy może od
razu ruszył w pogoń, by sam wymierzyć sprawiedliwość, by dać zadość krzywdom,
do których pośrednio sam się przyczynił?
Musiałem
zniknąć! Musiałem… A jeżeli nie zdążył…? Wtedy w mojej głowie zagościło idealne
rozwiązanie. Skoro i tak dla świata musiałem być martwy, to także jego mogłem
za sobą pociągnąć. Przecież byłem śmierciożercą. W związku z tym pokażę mu, na
co mnie stać.
~ * ~
Czekałem na
niego w miasteczku nieopodal mojego domu rodzinnego. Nie miałem innych
pomysłów, a musiałem ściągnąć na niego uwagę w miejscu, w którym będę mógł
wcielić swój plan w życie. Najważniejsze, że to ja musiałem zaskoczyć jego, nie
na odwrót. Miałem tylko nadzieję, że Zakon o niczym nie wie, że żyje tą
fałszywą informacją.
Zdziwiłem się,
że nie musiałem na niego czekać tak długo, jak przypuszczałem. Już z oddali
widziałem spacerującego po chodnikach dużego czarnego psa. Nie mógłbym pomylić
go z nikim innym. Przyszedł do mnie, by dokonać zemsty, jednak nie spodziewał
się, że obróci się ona przeciwko niemu.
Zamieniłem się
w człowieka i wyszedłem z zaułka, w którym na niego czekałem. Nie przejmowałem
się tym, że miałem na sobie szaty czarodziejów, na dodatek w dość tragicznym
stanie. Niektórzy mugole zauważyli to, co zrobiłem i przystawali, by przyjrzeć
mi się uważniej. Cieszyłem się z tego w duchu, im większą uwagę na nas ściągnę
tym lepiej. Dla ministerstwa najlepszymi świadkami są właśnie nic niepojmujący
mugole.
Łapa zauważył
mnie i także przeistoczył się w człowieka, co wzbudziło jeszcze większe
zainteresowanie, jednak starałem nie przejmować się publicznością. To było starcie
między nim a mną. Ucieszyłem się, że na moją korzyść działał też jego wygląd.
Włosy rozczochrane, z zaplątanymi w nich gałązkami i liśćmi, oczy, pełne
obłędu, w których płonął ogień wściekłości i chęci zemsty. Jego szata była
postrzępiona i podarta w wielu miejscach, a na dodatek brudna.
Stanęliśmy
naprzeciwko sienie na środku ulicy, nie przejmując się tłumem mugoli. Po moich
policzkach popłynęły łzy szczęścia. Plan się powiódł. Już niemal wygrałem tę
bitwę! Swą własną wojnę!
– Glizdogon… –
wycedził Syriusz przez zaciśnięte wargi. Wiedziałem, że jego postawa świadczy o
tym, że ledwo panował nad sobą. Nadszedł odpowiedni moment, nie mogłem się
zawahać.
– Lily i James…
Syriuszu! Jak mogłeś! – wrzasnąłem na całą ulicę, by zwrócić na siebie jak
największą uwagę.
Zdziwił się
moim zachowaniem, ale już po chwili miałem w ręce różdżkę i jednym, szybkim
zaklęciem odciąłem sobie jeden palec. Bolało jak cholera, ale musiałem działać
dalej. Rzuciłem ostatnie zaklęcie. Rozwaliło niemal pół ulicy, na której
staliśmy, ale to wystarczyło. Mgła osłaniała mnie przed wzrokiem mugoli
pozostałych przy życiu. Zmieniłem się w szczura i zbiegłem do kanału, słysząc
za sobą szaleńczy śmiech Łapy.
Później
dowiedziałem się, że natychmiast pojawili się na miejscu aurorzy. Złapali Blacka,
niebezpiecznego przestępcę winnego śmierci Potterów, jak zeznali wiarygodni
świadkowie i zesłali do Azkabanu bez procesu. Peter Pettigrew zginął razem z
tymi wszystkimi mugolami, a pozostał po nim jedynie palec. Otrzymał pośmiertnie
Order Merlina Trzeciej Klasy, który razem z palcem wręczono jego matce. Chyba pierwszy raz w życiu była dumna z
syna.
~ * ~
grudzień 1981
Nie odważyłem
się uciec z kraju w obawie, że nawet za granicą ktoś mógłby mnie rozpoznać i
donieść o wszystkim ministerstwu lub Dumbledore’owi. Postanowiłem ukrywać się w
Wielkiej Brytanii, żyjąc przy tym jak najbliżej czarodziejów.
Długie miesiące
spędziłem na Pokątnej, żyjąc razem z innymi szczurami i żywiąc się resztkami,
które zdołałem znaleźć. Było to najlepsze, co mogłem zrobić. Na razie do głowy
nie przyszedł mi żaden inny plan, a nie miałem nikogo, komu mógłbym powierzyć
swój sekret. Zresztą, życie nauczyło mnie, że nigdy nie można być pewnym
przyjaciół, dlatego mój sekret bezpieczny był jedynie u mnie.
Pewnego dnia zauważyłem
pod sklepem z magicznymi zwierzętami kawałek wafelka, który upuściło jakieś
dziecko. Jak zmieniło się życie, gdy wojna dobiegała końca! Podreptałem w tamtą
stronę, by ze smakiem zjeść przysmak. Tak się w tym zatraciłem, że przestałem
obserwować otoczenie. Właśnie wtedy ze sklepu wyszedł jakiś wysoki czarodziej w
starej, połatanej szacie. Miał zmartwioną minę, jakby coś nie poszło po jego
myśli. Ostatni raz rzucił tęskne spojrzenie na wystawę i miał już odejść, gdy
jego wzrok padł na mnie. Schylił się i podniósł mnie, zanim zdążyłem uciec.
– Uciekłeś ze
sklepu, mały – zagadnął, przyglądając mi się uważnie. – Wyglądasz na
wychudzonego, na dodatek nie masz jednego palca. Pewnie ciężko jest ci na
wolności. – Zamyślił się przez chwilę, po czym jego piegowatą twarz rozjaśnił
uśmiech. – Zabiorę cię do domu – postanowił i tak też zrobił.
W taki sposób
trafiłem pod dach jednej w pełni czarodziejskich rodzin. Nie powodziło im się
najlepiej, dlatego nie było ich stać na zwierzątko dla jednego z sześciu synów.
Wobec tego ja stałem się tym prezentem. Nie narzekałem z tego powodu, gdyż
lepszego miejsca na kryjówkę przed światem nie mogłem sobie wybrać.
Dobrze mnie
traktowali i karmili, całymi dniami mogłem się wylegiwać i nie musiałem się
martwić walką z innymi szczurami, do których nie docierało, że jestem inny od
nich i nie mają ze mną żadnych szans. A co najważniejsze wszystkie wiadomości z
czarodziejskiego świata miałem pod ręką. Wiedziałem o wszystkim, co się działo.
~ * ~
NAJWIĘKSZA TRAGEDIA PO ZAKOŃCZENIU WOJNY
Wczoraj w godzinach wieczornych doszło do najtragiczniejszego
wydarzenia w ostatnich miesiącach. Po zwycięstwie Harry’ego Pottera nad Tym,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nikt nie przypuszczał, że komukolwiek może
grozić tak wielkie niebezpieczeństwo.
Alicja i Frank Longbottomowie, najwybitniejsi młodzi
aurorzy ostatnich czasów, wielce zasłużeni podczas wojny, zostali napadnięci we
własnym domu przez grupę śmierciożerców. Zwolennicy Tego, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać chcieli uzyskać od nich informacje na temat obecnego pobytu ich
pana, jakby nie dotarło do nich jeszcze, że został on zabity przez młodego
Pottera.
Państwo Longbottom przez wiele godzin byli torturowani
klątwą Cruciatus i ostatecznie stracili zmysły, nic nie zdradzając swym oprawcom.
Obecnie przebywają w klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Św. Munga,
gdzie zajmuje się nimi sztab wybitnych uzdrowicieli.
„Nie sądzę, aby kiedykolwiek udało nam się przywrócić
im pełną sprawność umysłową”, mówił dla „Proroka Codziennego” jeden z
uzdrowicieli, który wolał pozostać anonimowy. „To zbyt rozwlekłe i poważne
obrażenia psychiczne.”
„Nie spodziewaliśmy się, że może dojść do takiej
tragedii”, powiedziała jedna z aurorów z Ministerstwa Magii, którzy przybyli na
miejsce zbrodni. „Wszystko wyglądało na to, że śmierciożercy zaprzestali raz na
zawsze, że ministerstwo złapało już tych najgorszych. To byli nasi bliscy
przyjaciele”, dodała, ocierając oczy chusteczką.
Winni zostali zesłani do Azkabanu, gdzie będą
oczekiwać na proces.
Augusta Longbottom, matka Franka Longbottoma, odmówiła
jakichkolwiek komentarzy. Wiemy jednak, że ona zajmie się wychowaniem syna pary
wspaniałych aurorów.
Cały świat czarodziejów pogrążony jest w żałobie i ma
nadzieję, że była to już ostatnia tragedia takiej skali.
Przeczytałem
ten artykuł w nocy, gdy Weasleyowie położyli się już do łóżek. Robiłem tak
codziennie, odkąd znalazłem się pod ich dachem. Na dodatek wiedziałem, że
dzisiaj coś wprawiło ich w duże poruszenie.
Jednak, gdy
czytałem te słowa, miałem wrażenie, że świat wali się pod moimi stopami. Jak to
mogło się w ogóle stać?! Wybiegłem z domu, po raz pierwszy od tamtych wydarzeń
zmieniając się w człowieka. Łzy strumieniami płynęły mi po policzkach.
Wrzasnąłem, chcąc zaznać ukojenia, ale ono nie przyszło.
Alicja, moja
Alicja… Nigdy nie życzyłem jej takiego losu. Zdradzając Potterów, chciałem, by
ona była bezpieczna, by nic jej nie groziło, ale jednak zdołali ją dorwać.
Serce pękło mi
w pół. Drżałem, nie potrafiąc się opanować. Co oni z nią zrobili, a przede
wszystkim kto? W tamtej chwili chciałem się zemścić, zadać im ten sam ból, co
oni jej.
Płakałem długie
godziny, waląc pięścią w ziemię. Nie przejmowałem się tym, że któryś z Weasleyów
mógłby mnie zauważyć.
Mimo to nic
takiego się nie stało. Kolejnego dnia z powrotem byłem szczurem. Już nigdy
więcej nie zamieniłem się w człowieka. I chciałem, aby tak pozostało.
~ * ~
sierpień 1987
Patrzę na
księżyc, zaglądający do pokoju śpiącego chłopca.
Co dzień
wspominam moją Alicję taką, jaką była w Hogwarcie, gdy razem spędzaliśmy dni,
śmiejąc się i ciesząc z każdego kolejnego dnia. Na wieki pozostała moim
aniołem, a zarazem widmem nawiedzającym mnie dzień w dzień, przypominającym o
tym wszystkim, czego dopuściłem się w życiu.
Nie chcę
wiedzieć, jaka jest teraz, co życie z nią zrobiło. Nie zniósłbym spotkania, na
którym nie poznałaby mnie, a jedynie pozostała pustą skorupą, pozbawioną
wszystkiego, co miała wtedy.
Jednak te
troski przykrywa zwątpienie odnośnie powrotu w mury Hogwartu. Po sześciu latach
ponownie mam ujrzeć zamek, jadąc tam jako zwierzątko Percy’ego Weasleya.
Zastanawiam się, jak to będzie, ale zarazem wiem, że nie mam się czego obawiać.
Niemal wszyscy
zapomnieli już o historii biednego, małego Petera Pettigrew. I wolę, aby tak
pozostało już do końca.
~~ KONIEC ~~
I tak kończy się moja historia Petera Pettigrew, o której napisaniu
marzyłam już od bardzo dawna. Ostatni rozdział dodany dziś z okazji moich
dwudziestych drugich urodzin. Na Braciach Duszy ta data nie wypaliła, więc
wykorzystałam ją tutaj ;)
Przede wszystkim chciałam podziękować wszystkim czytelnikom, którzy
zagłębili się w historię Petera, mimo że to ten najmniej lubiany z Huncwotów, a
nawet pokusiłabym się o określenie, że nielubiany. Dziękuję każdemu, kto
przeczytał chociaż jeden rozdział, za wszystkie miłe słowa, które tylko
motywowały do dalszego pisania, za wszelkie uwagi, które zmuszały do wysilenia
mózgownicy i przemyślenia danego wątku jeszcze raz, a czasem i jeszcze raz.
Jesteście wspaniali i dziękuję wam za to :*
Nie lubię się żegnać, szczególnie, że nadal jestem aktywna w blogosferze i
nie mam zamiaru się z nią rozstać. Nadal, oczywiście, możecie znaleźć mnie na
Braciach Duszy, ale przy okazji chciałabym zaprosić was na moje całkiem nowe
opowiadanie Z popiołów. Jest to ff potterowski, którego główną bohaterką jest córka
Syriusza Blacka (tak, moi drodzy, Jaenelle w końcu postanowiła pisać o
kobiecie). Na dodatek opowiadanie nie ma nic wspólnego z kanonem i chronologią.
Wobec tego wszystkich zainteresowanych i ciekawych zapraszam serdecznie na
opublikowany tam dziś prolog :)