czwartek, 11 kwietnia 2013

Spowiedź zdrajcy XIII


luty 1979
Nigdy nie byłem w tak obskurnym miejscu, ale nie miałem innego wyjścia. To była moja jedyna szansa na rozpoczęcie planu, który od dłuższego czasu opracowywałem w głowie.
Rogacz i Łapa często śmiali się ze śmierciożerców, że to nieudacznicy i są niewiele warci. Po raz pierwszy musiałem przyznać im rację. Podczas jednej z misji dla Zakonu, w którą zostałem wpakowany przez moich przyjaciół, chociaż jeszcze nie do końca wydobrzałem po uczestnictwie w innej, jeden ze śmierciożerców odsłonił twarz. Pewnie głównie był to przypadek i kwestia zaciętego pojedynku, ale potrafiłem go rozpoznać. Ostatecznie pozwoliłem mu zbiec, bo mógł mi się przydać.
Ponad miesiąc zajęło mi zorientowanie się, gdzie on w ogóle mieszka, ale w końcu się udało. Przez to brnąłem przez błoto w jakiejś zapyziałej dziurze, szukając gospody, w której teoretycznie wynajął pokój. Miałem nadzieję, że na mój widok nie zrobi niczego głupiego, bo wtedy na siebie wyda wyrok skazujący, a ja znajdę się w niezbyt ciekawej sytuacji i będę musiał tłumaczyć się ze wszystkiego Dumbledore’owi, co nigdy nie wróżyło dobrze. Ten człowiek potrafił każdego przejrzeć na wylot i lepiej było trzymać się od niego z daleka, gdy miało się nie do końca czyste sumienie lub chciało się coś ukryć.
Budynek gospody nie zachęcał do wejścia do środka. Wyglądał nawet gorzej niż pub Aberfortha Dumbledore’a, chociaż nie sądziłem, że to możliwe. Z nadzieją, że było to miejsce tylko i wyłącznie czarodziejskie, ukryte przed natarczywymi spojrzeniami mugoli, wszedłem do środka, mocniej zaciągając kaptur peleryny na głowę, by ukryć twarz.
W środku wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałem. Brudne ściany, ze schodzącą z nich szarą farbą, podłoga prawdopodobnie nigdy nie zamiatana, po której walały się najróżniejsze przedmioty i kawałki jedzenia. Kilkanaście stolików i krzeseł poustawiano bez ładu i składu w pomieszczeniu. Przy wielu z nich siedzieli czarodzieje. Nie przejmowali się zbytnio możliwością identyfikacji przez innych, bo większość nie miała zaciągniętych kapturów. Lub byli na tyle pijani, że ich to nie obchodziło.
Podszedłem do brudnego baru i czekałem, aż barman obsłuży jakąś przeraźliwie chudą wiedźmę.
– Czego? – warknął w moją stronę, gdy kobieta odeszła już do własnego stolika.
– Szukam Igora Karkarowa, wiem że się tu zatrzymał – odpowiedziałem, starając się ukryć lekkie drżenie głosu. Nie podobało mi się to miejsce, ale teraz było już za późno, aby się wycofać. Wyszedłbym na tchórza, a przecież tak bardzo nie chciałem nim już być. – To obcokrajowiec – dodałem w nadziei, że to odświeży nieco pamięć barmana.
– Pokój numer dziewięć – odpowiedział i wrócił do własnych zajęć.
Nie potrafiłem uwierzyć we własne szczęście. Jak najszybciej ruszyłem w stronę schodów, by nie dać mężczyźnie pretekstu do zatrzymania mnie. Albo nie obchodziło go, co stanie się z jednym z jego gości, albo często przychodzili tu zakapturzeni obcy i wypytywali o kogoś. Kto wie, czy nie śmierciożercy?
Dotarłem na miejsce i szybko zapukałem, zanim opuściłaby mnie odwaga i jednak postanowiłbym się wycofać. Przyjaciele nie wiedzieli o moich zamiarach, więc by się nie śmiali, ale po tej ucieczce nie potrafiłbym spojrzeć sobie w twarz.
– Tak? – Usłyszałem znudzony głos dobiegający zza drzwi. Nie czekając na zaproszenie, wszedłem do środka.
Mężczyzna siedzący na łóżku miał krótko przystrzyżone, jasnobrązowe włosy, w niektórych miejscach przyprószone srebrnymi pasmami i kozią bródkę zakończoną małym kędziorkiem, która nie zasłaniała całkowicie dość wątłej, dolnej szczęki. Pił jakiś trunek prosto z brudnej butelki. Zaskoczył go mój widok, chociaż nie przejął się tym tak bardzo, jakbym tego oczekiwał.
– Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Jednak przemyślałeś moją propozycję? – powiedział przesłodzonym głosem, najprawdopodobniej biorąc mnie za kogoś innego.
– Nie jestem tym, za kogo mnie masz, Karkarow.
Mężczyzna gwałtownie stanął na nogi, wyciągając różdżkę, jednak byłem na to przygotowany i zdołałem wytrącić mu ją z ręki, zanim zdążył rzucić jakieś zaklęcie. Teraz ja miałem broń, a on nie. Po raz pierwszy w życiu to ja dyktowałem warunki.
– Kim jesteś, do cholery?! – krzyknął, ponownie siadając na łóżku.
– W tej chwili to bez znaczenia – odpowiedziałem. Pokazanie twarzy w takim momencie by się pewnie dobrze nie skończyło. – Posłuchasz mnie teraz uważnie. Wiem, że jesteś śmierciożercą i chcę do was dołączyć, chcę służyć Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Masz załatwić to spotkanie zgodnie ze wszystkimi procedurami, czy jak wy to tam robicie.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – prychnął Karkarow, ale w jego oczach zagościł strach.
– Bo znam twoją tożsamość i o wszystkim mogę donieść aurorom. Przyjdę tutaj za dwa dni o tej samej porze i chcę usłyszeć o postępach, które uczyniłeś w tej sprawie.
– I myślisz, że ktoś taki zostanie przyjęty w szeregi Czarnego Pana? Za kogo ty się uważasz, głupku?
 – Mam zdolności, których wielu może mi pozazdrościć. ­– Już chciałem odwrócić się i wyjść, gdy nagle mnie olśniło. Uśmiechnąłem się pod nosem, lecz on nie mógł tego zobaczyć. – A to przestroga, abyś o niczym nie zapomniał. Crucio.
Mężczyzna zawył z bólu i zaczął rzucać się po łóżku. Cieszyłem się w duchu, że po wytrąceniu mu różdżki z ręki wyciszyłem pokój. Głównie zrobiłem to po to, aby nikt nas nie podsłuchał, ale teraz nie wiedziałem, jak zareagowaliby inni na wrzaski dobiegające z jednego z pokoi.
Przytrzymałem zaklęcie przez chwilę, po czym je cofnąłem. Patrząc na twarz Karkarowa, widziałem na niej malujące się przerażenie. Byłem pewien, że wcześniej nie traktował mnie poważnie. Pewnie w ogóle nie pofatygowałby się, aby zrobić to, o czym mu mówiłem. Teraz miał dowód, że nie żartowałem. Miałem nadzieję, że ten pokaz utwierdzi go w tym i nie zrobi nic głupiego, co mogłoby mnie pogrążyć.
– Widzimy się za dwa dni – powiedziałem.
Rzuciłem na podłogę jego różdżkę i wyszedłem. Gra się rozpoczęła, a ja staczałem się coraz niżej, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałem. A powinienem, bo użyłem zaklęcia niewybaczalnego, chociaż obiecałem sobie, że nigdy tego nie zrobię, że poznaję je tylko ze względu na teorię. Już wtedy powinienem zdawać sobie sprawę, że byłem zbyt słaby, aby w ogóle wmawiać sobie, że dam radę się oprzeć.

kwiecień 1979
Karkarow mnie nie zawiódł i zrobił to, co chciałem. Po dwóch miesiącach mogłem spotkać się z Sam-Wiesz-Kim. Chciałem tego od jakiegoś czasu, ale gdy już do tego doszło, ta perspektywa nie wydawała się wcale taka miła i przyjemna. A było już za późno na jakiekolwiek odwrót. Przynajmniej tak to sobie wtedy tłumaczyłem.
Gdy stanąłem przed obliczem Sam-Wiesz-Kogo po raz pierwszy w życiu, poczułem prawdziwy strach. Siedział na tronie otoczony przez zakapturzony i zamaskowany tłum swoich sług, a ja musiałem płaszczyć się u jego stóp i błagać o to, aby przyjął mnie do swojego grona. Bo chciałem pokazać przyjaciołom, że nie jestem beznadziejny, że też potrafię coś zrobić.
Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się to wszystko takie absurdalne, wręcz dziecinne. Mogłem sobie żyć spokojnie, a doprowadziłem do tego wszystkiego, sam wpakowałem się w to bagno bez wyjścia, które zaczęło mnie pochłaniać już w Hogwarcie.
Alicja wiele razy powtarzała mi, że sam powinienem decydować o własnym życiu. Nie oglądać się na przyjaciół, ale robić to, co mi sprawia przyjemność. Twierdziłem, że tak jest, ale to nie była do końca prawda. I przyszło mi za to zapłacić. I im także.
– Tego bym się nigdy nie spodziewał – powiedział Sam-Wiesz-Kto na mój widok. – Jeden z gorliwych zwolenników tego starego głupca chce przyłączyć się do mojej armii.
Pot spływał mi po skroni, a język nagle odmówił posłuszeństwa. Próbowałem przygotować się na to spotkanie, spotęgować negatywne emocje względem przyjaciół, by Sam-Wiesz-Kto mi uwierzył. Przypominałem sobie te wszystkie najgorsze momenty z ich udziałem, starałem się, by w mojej głowie i sercu zagościła nienawiść do Rogacza i Łapy. Gdy stanąłem przed nim, cały plan się zawalił i pozostał jedynie strach. Chciałem stamtąd uciec, ale nie mogłem.
– Mam uwierzyć, że pupilek Dumbledore’a chce przejść na naszą stronę?
– Mam dość tego, jak mnie traktują, mam dość tego, co muszę znosić z ich strony. W tej wojnie chcę być po zwycięskiej stronie. Chociaż raz nie chcę pogrążyć się na dnie. Błagam o danie mi szansy.
I dostałem ją.
~ * ~
Spacerowałem ulicą Pokątną, zastanawiając się, do czego to doszło.
– Zaczekaj, Pettigrew! – zawołał ktoś za mną.
Odwróciłem się niechętnie, bo nie miałem ochoty na niczyje towarzystwo. Zaskoczyła mnie tożsamość osoby, która mnie zaczepiła. Od niechcenia schowałem prawą rękę do kieszeni i zacisnąłem ją na różdżce. W razie, gdybym musiał się bronić.
– Czego chcesz, Avery? – mruknąłem, nie kryjąc niezadowolenia. Ostatni raz widziałem go w Hogwarcie i nie podobała mi się perspektywa rozmowy z nim. Zresztą my nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy.
– Wiem, co chcesz zrobić – powiedział, a ja nie do końca wiedziałem, co takiego miał na myśli. – Karkarow mi powiedział – dodał, gdyż najwyraźniej zorientował się, że go nie rozumiem.
– Czyli ty też dołączyłeś do grona śmierciożerców? – odparłem, grając na zwłokę. – Zresztą to było do przewidzenia.
– Mój ojciec mnie zmusił, jeżeli już musisz wiedzieć.
Spojrzałem na niego zaskoczony, w ogóle nie rozumiejąc, dlaczego mówi mi to wszystko.
– Zrozum, że nie chcesz tego. To nie jest życie. Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale zrezygnuj z tego, dopóki jeszcze nie jest za późno.
– Po co mi to mówisz?
– Gdybym miał wybór, nigdy bym tego nie zrobił, nigdy nie przyłączyłbym się do niego. Nigdy! Uciekłbym z tego kraju, byleby tylko nie musieć w tym wszystkim uczestniczyć.
– Nie jestem tobą – odparłem, mocniej ściskając różdżkę w kieszeni. Czego on tak naprawdę chciał?
– Przemyśl to wszystko jeszcze raz, bo później nie będzie odwrotu. Masz potężnych przyjaciół, którzy są w stanie ci pomóc i ochronić, gdy on dowie się o twojej zdradzie. Ty możesz decydować, a wiedz, że konsekwencje twoich czynów mogą być niewyobrażalne. Teraz nawet nie myślisz o tym, co może się wydarzyć, gdy spełni się najgorszy z najgorszych scenariuszów. Nie nadajesz się na śmierciożercę.
Zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć, Avery odszedł. Mógł sobie mówić, co chciał, ale nie miałem zamiaru zmieniać zdania. Już postanowiłem.

maj 1979
Otrzymałem zadanie zabicia jakiś nieznanych mi mugolaków i wykonałem je bez oporów, byleby tylko pokazać im, że nie jestem słaby, że nie jestem tchórzem. Potem czekało mnie jeszcze wiele prób, aby udowodnić im, że naprawdę przeszedłem na drugą stronę, a nie zostałem jedynie wysłany przez Zakon w roli szpiega. Ostatecznie Czarny Pan wypalił na moim lewym przedramieniu Mroczny Znak. Stałem się jego szpiegiem, o którego istnieniu wiedziało niewielu śmierciożerców. Miałem działać w ukryciu i przekazywać mu informacje odnośnie działań Zakonu Feniksa i planów Dumbledore’a.
I robiłem to, chociaż przysięgałem sobie, że do tego nie dojdzie. Determinacja, by pokazać Rogaczowi i Łapie, co jestem wart przerodziła się w strach o własne życie. Z podwójnego szpiega stałem się zdrajcą. Przekazywałem śmierciożercom informacje odnośnie Zakonu, ale nie miałem na tyle odwagi, aby donosić o wszystkich działaniach i planach Czarnego Pana Dumbledore’owi.
Marzenia o bohaterstwie i wielkich czynach zostały pogrzebane pod ruinami mojego sumienia. Moja pozycja nic się nie zmieniła, było nawet coraz gorzej. Dyrektor Hogwartu, i nie tylko on, zaczął podejrzewać, że ktoś donosi śmierciożercom, że ma we własnych szeregach zdrajcę.
Bałem się, że mogę zostać zdemaskowany, jednak tracza zaufania ze strony Rogacza i Łapy wybieliła mnie i przeniosła podejrzenia na innych. Nie mogli ufać sobie nawzajem, co było początkiem końca. Zakon powoli był niszczony. Od wewnątrz, przez niewidzialnego wroga, który ubzdurał sobie, że może zmienić wynik tej wojny, który myślał, że jest w stanie na zawsze schować własne tchórzostwo do kieszeni i już nigdy do niego nie wracać. Który przede wszystkim chciał udowodnić przyjaciołom, że nie jest beznadziejny.

1980
Kolejne miesiące przynosiły tylko więcej nieszczęścia. Czarny Pan zyskiwał coraz więcej, przyłączali się do niego kolejni zwolennicy, pragnący na zawsze pozbyć się czarodziejów nieczystej krwi i mugoli. Ani Zakon, ani ministerstwo nie byli w stanie się temu przeciwstawić.
~ * ~
Tak wyszło, że od dawna nic nie było, mimo że ten rozdział od dłuższego czasu wisiał na dysku. Ale zwaliło mi się na głowę sporo ważniejszych rzeczy od tego opowiadania i tak odwlekałam i odwlekałam publikację.
Nie wiem, kiedy będzie następny.  Postaram się, jak najszybciej, ale obecnie cierpię na przewlekły chęciobrak i szybciej niż za miesiąc nie ma co liczyć.

10 komentarzy:

  1. Robi się naprawdę ciekawie. Akcja się rozwija i Peter zdecydował się wejść w szeregi Voldemorta, stając się szpiegiem i zdrajcą. Zawsze mnie interesowało jego pierwsze spotkanie z Czarnym Panem i niewątpliwie Twoja wersja mi się podoba. Zdanie, które wypowiedział i przekonało czarnoksiężnika, było mocne. Trochę mi żal się go zrobiło, bo jednak całe życie walczy o uznanie. Przystępują w szeregi wroga, chciał udowodnić, że nie jest nikim. Ale jakim kosztem to wyszło. Potęga Voldemorta rośnie, a Zakonu maleje.

    Życzę wenki, bo pewnie się przyda;)
    Pozdrawiam serdecznie:**

    OdpowiedzUsuń
  2. Peter zdecydowanie przecenił własne siły. Tak bardzo chciał udowodnić i pokazać przyjaciołom swoją wartość, że stracił rozeznanie we własnej sytuacji. Potem było już za późno, by się wycofać. Szkoda, że nie znalazł w sobie odrobiny odwagi, by przyznać się, powiedzieć całą prawdę Dumbledore'owi. On na pewno zrozumiałby Petera, spróbował pomóc i wydostać z trudnego położenia. Samemu nie będzie w stanie tego dokonać i coraz bardziej zacznie się pogrążać w ciemności. Zamiast podziwu i szacunku przyjaciół, zdobędzie odrazę i nienawiść.
    Mimo wszystko podoba mi się Twoja wersja wydarzeń. Wszystko zdaje się pasować do siebie, a postępowanie Petera i jego konsekwencje są bardzo złożone. Wszystko ma gdzieś swoje początki i nic nie dzieje się bez przyczyny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To przykre, czytać o błędach, które popełnił Peter, próbując udowodnić swoją wartość przyjaciołom. Całkiem zagubił się w tych działaniach, stracił zdrowy rozsądek i upodobnił się do ludzi, z którymi miał sam walczyć. Szkoda, że nie postanowił jednak zwierzyć się ze swoich problemów Dumbledore'owi lub któremuś z kumpli. Pewnie by to zrozumieli i jakoś mu pomogli, a tak wpadł w jeszcze większe bagno, a dodatkowo naraził bliskich mu ludzi na wielkie niebezpieczeństwo i na dobrą sprawę nastawił ich przeciwko sobie.
    W każdym razie rozdział bardzo mi się podobał. Zastanawiało mnie jak to się stało, że ten niepozorny chłopak dopuścił się zdrady, a twoja wersja jest wiarygodna. Dodatkowo bardzo ładnie oddałaś wszelkie uczucia Petera. Jednym słowem - cudownie.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę, naprawdę niezmiernie zazdroszczę talentu do opisywania monologów wewnętrznych. Chciałabym lawirować w tym temacie równie lekko co Ty.

    Pozdrawiam gorąco,

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pod wrażeniem tego, że piszesz w taki przekonujący i poruszający sposób. Mimo, że piszesz z perspektywy Petera, który za wszelkę cenę chce wmówić sobie, że jest kimś ważnym i stara się patrzeć na wszystkie okropności obojętnie, to jednak i tak ja dobrze czuję rozpacz i przygnębienie całego upadającego świata czarodziejów. Naprawdę, ukazujesz to niesamowicie. Te słowa o niewidzialnym wrogu...po prostu mnie zachwyciły.

    Peter rzeczywiście wybrał złą drogę. Widzę w nim wyraźną zmianę. Schował w sobie tchórzowską naturę i ukrył się pod maską pewności siebie. Zaskoczyło mnie to, że mówił tak śmiało i odważył się nawet torturować Karkarowa! Okrucieństwo daje mu poczucie siły. Oczywiście skutki takiego rozumowania przyjdą z czasem.
    Trochę mi tylko zabrakło jakiegoś opisu uczuć, kiedy Peter mówił o mordowaniu mugoli. Myślę, że zabijanie w każdym człowieku coś porusza, a w tchórzu już tym bardziej. No chyba, że już tak sie w tym pogubił, że prawie już nic nie czuje.

    Pojawił się Avery <3 Zawsze mi było żal tej postaci. Cieszę się, że Jack miał odwagę porozmawiać z Peterem i choć nie była to zupełnie jego sprawa, starał się mu pomóc, zawrócić go ze złej drogi. Niestety Glizdogon nie słuchał...

    Pozdrawiam i nie mogę się doczekać ciągu dalszego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę się, że wreszcie tu coś opublikowałaś. Przed tym opowiadaniem nigdy nie zetknęłam się z żadną historią Petera, a tobie w dodatku udaje się opisywać jego przeżycia bardzo wiarygodnie. Ukazujesz jego wątpliwości, które niewątpliwie czuł, tę chęć udowodnienia wszystkim swojej wartości. Przy przyjaciołach, choć w czasach szkolnych był w nich tak zapatrzony, zawsze czuł się kimś niższej kategorii, bo przy Syriuszu i Jamesie na niego nikt nie zwracał większej uwagi. Tak samo później, już po szkole, w Zakonie także był takim szaraczkiem, którego ciągano na misje, ale nie liczono się z nim. Peter uznał więc, że może po przeciwnej stronie uda mu się udowodnić swoje możliwości i pokazać wszystkim, że jednak jest kimś, ale zabrnął w tym za daleko i ostatecznie został zdrajcą.
    Peter w pewnym sensie jest bohaterem tragicznym. Wszystkie jego działania, które przedstawiasz, począwszy jeszcze od czasów szkoły, poznania Alicji i tak dalej, pokazują, że chłopak nieuchronnie zmierza w kierunku przykrego zakończenia, bo nie może mu wiecznie udawać się tak grać na dwa fronty. Niewątpliwie jest też tchórzem, choć pewnie nie chce się do tego przyznać. Avery miał rację, chcąc jeszcze sprowadzić go na właściwą drogę, w zasadzie żal mi go, bo nie miał wyboru, musiał robić to, co mu kazano. Ale Peter postąpił źle. Ale z drugiej strony, potrafię też zrozumieć jego smutek i chęć wybicia się.

    OdpowiedzUsuń
  7. No to się porobiło. Nie rozumiem, jak mogli mu powierzyć taką misję. Przecież on się do tego nie nadaje. Nic dziwnego, że tak się w tym pogubił. To zabawne, że chcąc im pomóc, donosił na nich Voldemortowi. Ciekawa jestem, czy do końca opowiadania będzie tak, że on był po obu stronach, czy też całkowicie przejdzie na stronę Voldemorta. Ale Podziwiam go, że w ogóle się na to odważył, a jednocześnie mam ochotę go za to... no nie wiem, dać do zrozumienia, że jest kretynem,. Heh. Ale oni nie przewidzieli tego, że to się może tak skończyć? Że będzie na nich donosił, żeby zrealizować plan? I co... nie podejrzewają, że to on? A może podejrzewają... No muszą, no :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ooo! Pojawił się Avery, którego tak polubiłam na Wspomnieniach Severusa ^^ Naprawdę podoba mi się, że w tym opowiadaniu można znaleź jakieś aluzje do tamtego. To świadczy o tym jak dobrze piszesz : ) Ach ten Peter... tak się wpakować w kłopoty. Mam wrażenie, że on koniecznie chciał udowodnić, że jest tak samo ważny jak przyjaciele, ale nie przemyślał dokładnie możliwych konsekwencji. I udowodnił tym, że jednak to dobrze, że nie on był u Huncwotów od myślenia ;D Nie no. Żal mi go. Odrobinkę. Ale wciąż go nie lubię i nawet Twoja świetna kreacja postaci tego nie zmieni ; ) Zawsze bedę go winić za m.in. zmarnowanie Syriuszowi życia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Suuper ten blog! Czekam na więcej ;33 Zapraszam do mnie i jakbyś mogła, skomasz chociaż mój jeden post? ;) Byłabym bardzo wdzięczna ;33 http://harry-potter-nowy.blogspot.com/
    http://hp-nowy.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń